Post by Robert TomasikPost by TrybunMoże cieszyć zniszczenie sprzętu który szczekotliwa propaganda w
osobach generałów a`la 500zł za szczeknięcie przedstawia jako taki
nie do zniszczenia, czyli zniszczenie Abramsów albo Patriotów zwykła
rakietą i dronem własnej produkcji to już coś co może cieszyć. Co
mnie to obchodzi?, tylko o tyle że przy zakupach tego cholernie
drogiego sprzętu zwyczajnie przepłacamy, biorąc ich skuteczność w
poskramianiu arabskich pastuchów za wyznacznik ich walorów jako
odnośnik wartości na polu walki z każdym przeciwnikiem.
A ogólnie idzie nie o porażki a raczej brak sukcesów, prawdziwych
sukcesów..
Podzielam Twoją opinię na temat cenności doświadczeń w faktycznych
warunkach bojowych. Każdy czołg można na polu walki zniszczyć. Jak
Rosjanie w pierwszych dniach wojny z Hitlerowcami wyjechali czołgami
ciężkimi, to znane są opisy całych operacji bojowych zmierzających do
ich zniszczenia, choć on ich używali bezsensowne pojedynczymi
sztukami. To książki z czasów silnej propagandy i nie ręczę za
rzetelność przekazu, ale i po niemieckiej stronie bywały opisy, że nie
było łatwo. Pojedynczy czołg potrafił zatrzymać kompanię. Zdarzało
się, że na pojedynczy czołg wysyłano SZTUKASy. Widziałem gdzieś opis,
że po prostu podkradli się saperzy i unieruchomiony czołg wysadzali w
powietrze. Rosjanie mieli w linii około 70 takich czołgów, a jest w
literaturze kilka opisów pojedynków z pojedynczym czołgiem.
Nie chce mi się szukać, ale w starożytności chyba Persowie mieli taką
formację zwaną NIEŚMIERTELNI. I wielu przeciwników wierzyło w to, ze
oni są nieśmiertelni, a działało to tak, że nie zostawiali zwłok na
polu walki. Przeciwnicy się ich bali, bo jak walczyć z nieśmiertelnym?
Wracając do ABRAMSa, to jego wyższość nad konstrukcjami Rosyjskimi
wynika z wielokrotności użytku, a nie z tego, że nie da się go
zniszczyć. Czołg pomyślano tak, że po zniszczeniu / uszkodzeniu
zazwyczaj daje się go naprawić, a w każdym razie odzyskać załogę.
Piszę z głowy, więc nie łapcie mnie za liczby. Dokąd czołgi miały w
miarę cienki pancerz i małego kalibru amunicje (początek II Wojny
Światowej), to zniszczenie czołgu statystycznie przynosiło utratę
jednego członka załogi. Pecha miał ten, co siedział tam, gdzie trafił
pocisk. Jeżeli traciłeś czołg w natarciu, to przeważnie udawało się go
naprawić.
Zwiększenie grubości pancerza wymusiło zwiększenie kalibru działa. W
czołgu wożono teraz amunicję do dużego działa i jeśli dochodziło do
przebicia pancerza, to następował wtórny wybuch głównie ładunków
miotających, który w zasadzie zabija całą załogę. To są "latające
wieże". Po takim wybuchu, to nikt już takiego czołgu nie pozbiera w
jedną całość. Zauważcie, że mniej jest tak spektakularnych obrazków
odnoszących się do transporterów opancerzonych. Tak, jeśli nawet
zostanie zniszczony, to przeważnie cały stoi - nawet jeśli wypalony.
Amerykanie, a później inni (bo jest kilka takich konstrukcji) znaleźli
na to sposób taki, że amunicje przewożą w osobnej części, która ma
lekkie płyty u góry i nawet w razie wtórnego wybuchu jego siła idzie
"w kosmos". Dzięki temu znowu wzrosła przeżywalność członków załogi,
bo jeśli nawet dojdzie do przebicia pancerza, to znowu pecha ma ten,
co akurat tam siedzi, a nie wszyscy. No i o ile udaje się odzyskać
taki czołg, to można go przeważnie wyremontować i ponownie posłać do
walki. Czołg stał się "niezniszczalny". Oczywiście pozornie.
Z Irakiem - do którego się odnosisz - to ma to niewiele wspólnego. W
Iraku akurat Amerykanie wykorzystali swoją wyższość sprzętową
wynikającą z tego, że większość maszyn irackich nie miała dostosowania
do walki w nocy.
czołgów. Odnoszę się tylko do opinii "rzeczoznawców" z mediów, przede
tych powszechnie uznawanych za narodowe. A te było jednoznaczne - Abrams
to czołg którego nie można zniszczyć. Ani jednego głosu rozsądku.